- Drukuj
- 28 lis 2012
- PUBLIKACJE
- 3472 czytań
Spis tresci:
-Złe wiadomości
- Rok 1904
- Nieoczekiwana śmierć brata
- Samotnik i wojażer
- Rok 1906
- Pocieszające wieści - Refleksje roku 1907
- Goście z Kraju
Złe wiadomości
W połowie lipca donosił przebywającemu w Zakopanem Godlewskiemu, że obraz ów już oddał i zabrał się do następ nego.
Trzeba robić, bo z gospodarstwem całkiem źle. Staś pisze rozpaczliwe listy, jest zatroskany, nie może sypiać ani w nocy, ani w dzień. Boję się bar dzo o jego zdrowie. Tak się cieszył ślicznymi urodzajami - a tu wszystko przepadło.
Nie napisał artysta, co było przyczyną klęski: ulewne deszcze? grad?
W liście tym artysta wspomniał też, że odwiedził go ksiądz Józef Tuszowski, brat Adama Tuszowskiego z Siedliska koło Grabowca, leczący się w pobliskim sanatorium. Miał z nim miłą rozmowę i spacery w okolicę.
Jesienią podziękował Godlewskiemu za nadesłane z Warszawy życzenia imieninowe. Byli tam u niego Stasiowie i razem zabierali się do Grabowczyka. Władysław natomiast spę dził 11 dni w górach (zamiast dwóch tygodni, bo pogoda się popsuła).
W początkach listopada listownie dziękował Godlewskie mu za żywy i obrazowy list z Grabowczyka:
[...] tym mi droższy, bo Staś pisze tylko o rzeczach gospodarczych lub cudzych, a Jadwisia całkiem przestała pisać, już od dwu miesięcy [...] Jeśli wiesz coś o tym w tym względzie, napisz.
O sobie doniósł: [...] raz w tygodniu, jak słonko błyśnie, pomykam na cały dzień do Starnberga, wędruję brzegiem jeziora, lasami i polami, a na noc wracam w doliny. Około Świąt chciałbym wyjechać do południowego Tyrolu na jakie 10 dni, aby przetrwać zimę.
Potwierdza to w końcu listopada, pisząc:
[...] na Święta pewnie gdzieś wyjadę na jaki tydzień [...] czuję się daleko lepiej niż lat ubiegłych bywało. Może zawdzięczam humor i spokój spłace niu długów prywatnych? Teraz składam grosze na spłatę Tow.[arzystwa] Kred.[ytowego] Ziemskiego.
Prosił Godlewskiego, by namówił Stasiów do pozostania przez lato następne w Grabowczyku. Zajęci byli swym nowym
domem w Białowodach. Dopisał, że Brandtowie wróciwszy z Orońska byli „dla mnie z kopyta bardzo czuli, ja jestem grzeczny, ale trzymam się z daleka, bo już serce do nich stra ciłem". Od nich dowiedział się, że opinia publiczna widzi ks. Chełmickiego biskupem płockim. Czachórski ucieszył się, bo uważał Chełmickiego za rozumnego człowieka.
„Z kolei Sienkiewicz tak zakłopotany Oblęgorkiem, że wcale pisać nie może, czy to prawda?" - pytał Godlewskiego w liście. Twórczość literacka Sienkiewicza rzeczywiście po napisaniu powieści historycznych nieco osłabła, ale nie z racji zajmowania się Oblęgorkiem. Dużo czasu poświęcał sprawom społecznym i politycznym.
Abstrahując od zadanego kuzynowi pytania o Sienkiewi cza, Władysław Czachórski przedstawił mu w liście swój stan psychiczny:
Dziwna rzecz, że na moje usposobienie pogoda lub niepogoda wcale te raz nie działa. Często, im paskudniej na dworze, tym ja weselszy. Uwidzisz, mój Drogi, moja samotność nie jest właściwie samotnością. Mam parę obra zów w robocie i cały ogrom sztuki w myśli i sercu. Nawet jak kiedyś prze stanę malować, zostanie mi myśl artystyczna i otoczenie, jakie sobie w Grabowczyku stworzę. A prócz tego cała natura dookoła, na którą my, malarze, inaczej patrzymy, a ona do nas inaczej przemawia jak do innych ludzi. [...] Co do mnie, to i ja od jakichś 15 lat źle sypiam, lecz żeby po trzebną ilość godzin na dobę odsypiać, walę się na poduchę, kiedy mnie senność i zmęczenie opadnie, choćby o 12-tej w południe [...] Często teraz idę o 8-mej, a nawet o 7-mej oficjalnie spać, wstaję o północy, ubieram się negliżowo, piszę, czytam, piję mleko, a po paru godzinach znowu się walę w łóżko wychłodzone i śpię do 7-mej.
Życie wiejskie bardziej mu odpowiadało nawet Paryżu czy we Włoszech, i tu, w Monachium, dlatego też czuł się młod szym i świeżym.
Nigdym nie robił tego, co ludzie ode mnie chcieli i żyłem, jakem sam chciał, pod względem towarzyskim na przykład.
Podkreślił, że „szlachetny egoizm jest konieczny w życiu, bo inaczej świat nam to nasze życie rozbierze na kawałki i za bierze, zostawiając nam na starość zrujnowane nerwy". O ko bietach pisał: „one dla mnie, a nie ja dla nich. Biada takim, co przez grzeczność im dogadzają. Toteż dzięki tej zasadzie nie czuję, że mam 53 lata".198
Do Grabowczyka nie pojechał, o czym z przykrością zawia domił kuzyna i podkreślił, iż na Wigilii nie był w kraju już 4 lata, więc przesłał jedynie życzenia. „Przełamawszy opłatek, zjem rybkę w jakiejś restauracji myśląc o Was, moi Kochani i Drodzy" - kończył list przedświąteczny
Rok 1904
27 kwietnia złożył serdeczne gratulacje Godlewskiemu z okazji jego zaręczyn z panną Izą Miączyńską. Jej prosił przekazać wyrazy oddania.
W Lugano był już od 31 marca. Cały miesiąc zszedł mu tu bardzo miło. Dla urozmaicenia malował trochę i fotografował. Z Arturem Potockim jeździł do Mediolanu i Cortony której tamten jeszcze nie widział. Czachórski był mu więc przewodnikiem w katedrze romańskiej, z przebudowanym w XVIII wieku wnętrzem, rzymskimi mozaikami i sarkofagami, w pa łacu Passerini-Crivelle (XIII wiek), ratuszu przebudowywa nym w 1275 roku i w XVI wieku, gotyckich kościołach św Franciszka (1245) i św. Dominika (XIV wiek) z dziełami Fra Angelica i L. Signorellego. Dalszymi godnymi zwiedzenia były kościoły: S. Maria delia Grazie (XV wiek), S. Nicolo i S. Maria Nuova (1554), pałac Pretoria i kościół Świętego Ducha.199
W Mediolanie zwiedził odnowiony i zamieniony na muzeum olbrzymi Zamek Viscontich i Sforzów, romańską bazylikę św. Ambrożego, ponadto katedrę (budowa rozpoczęta w 1386, kontynuowana w XV-XVI wieku, ukończona w XIX wieku), bezwieżową, wykonaną z białego marmuru, z fasadą obficie dekorowaną rzeźbą, z bogatym wyposażeniem wnętrz - jedną z największych budowli gotyckich we Włoszech. Kolejnym zwiedzanym obiektem był kościół S. Marco (XIII-XIV wiek), S. Maria delia Grazzie (1463-1490), rozbudowany przez Bra-mantego w latach 1492-1497 i obok, w klasztorze Dominika nów, słynny fresk Leonarda da Vinci Ostatnia Wieczerza.200
Nie omieszkał też Czachórski obejrzeć pomnika samego Leo narda da Vinci na Piazza delia Scala. Pomnik przedstawia mistrza razem z czterema jego uczniami. Na tym też Piazza stoi budynek sceny operowej La Scali, która interesowała ar-tystę-muzyka, gdyż miały tu miejsce premiery dzieł Verdiego i Pucciniego.
Z Mediolanu udali się z dziećmi Potockich do wypoczynkowej miejscowości Pala nad jez. Lago Magiore (o pow 212 km kwadratowych), położonym na wysokości 194 m n.p.m., o wy sokich stromych brzegach. Tu zwiedzili dwie wyspy z cieka wym zamkiem i sławnymi ogrodami.
Czachórski rad był bardzo, że porządnie wypoczął. W Mo nachium zastał list od brata z dobrymi wiadomościami. Bra terstwo kończyli właśnie dom w Białowodach i budynki dla służby folwarcznej.
W połowie sierpnia 1904 roku serdecznie podziękował Mścisławowi i Izie z Miączyńskich Godlewskiej za listy z Warszawy z wiadomością, że z ulicy Smolnej przenieśli się na Mo kotowską. Obiecał ich odwiedzić, gdyż planował załatwienie w Warszawie sprawunków do kawalerskiego gospodarstwa w Grabowczyku. Zmienił sposób żywienia i czuł się doskona le. Zawiadamiał też, że Maria i Franciszek Ejsmondowie, przebywający na leczeniu w Reichenhal, odwiedzili go w Mo nachium.
Tymże listem z 15 sierpnia 1904 donosił o swej samotnej wyprawie w góry, z ruksakiem i rewolwerem, do Kochel i na Hergostand. Na szczycie jest tam Gasthaus, gdzie zapowiadał parodniowy pobyt. Dalsza jego marszruta wiodła przez Wal-chensee i Walgau do Partenkirchen, skąd wrócił koleją. Miał zaawansowane dwa obrazy, po których skończeniu zapowie dział przyjazd do Grabowczyka. Jednym z nich była z pew nością Kobieta z kwiatową girlandą (38,2 x 26,2 cm), sygno wana przez artystę w tym roku.201
Nieoczekiwana śmierć brata
Jeszcze 27 kwietnia 1904 roku artysta potwierdzał w liście do Godlewskiego dobre wiadomości od brata i bratowej: „wykańczają pilnie dom w Białowodach i budynki dla służby fol warcznej", a już 29 września tegoż roku otrzymał od Godlew skich z Warszawy telegram o śmierci Stanisława. W tej naj cięższej chwili życia pomocni byli mu właśnie oni w sprowa dzeniu zwłok brata do Grabowca i złożeniu obok rodziców i doktora Kolendowskiego. Pewnym pocieszeniem dla zbolałe go artysty był liczny udział w pogrzebie okolicznych ziemian, którym zmarły Stanisław jako dobry rysownik i karykaturzy sta, zamiłowany w architekturze, podpowiadał pomysły zmian ich siedzib i sporządził niektórym projekty przebudowy. Pisa ła o tym w obszernym nekrologu „Gazeta Lubelska" (z 20 IX/ 3 X 1904, nr 214).
Z Grabowczyka donosił Godlewskiemu: [...] w pustym domu najbardziej męczy mnie brak snu. Nocami myślę w kółko o jednym: czy sprzedać Grabowczyk i wynieść się do Monachium na kilka jeszcze lat, czy też po kilku zimowych miesiącach tam pojechać dla ukończenia przerwanych obrazów i zwinąwszy tam atelier osiąść na resztę życia w Grabowczyku. To jest błędne koło moich myśli. [...] Nie mam zami łowania do mego gospodarowania. Boję się upadku Grabowczyka choćby zaraz, z gotowością objęcia gospodarki teraz.202
Porównał cenę 4500 rubli za włókę, jaka kształtowała się w okolicy, i 15 włók z morgami, tyle obejmował Grabowczyk, jak też pożyczkę 15 000 rubli na nim ciążącą i wyliczył, że zo stałoby mu 52 500 rubli plus zbiory tegoroczne (wówczas osiągnąłby kwotę 60 000 rubli na czysto).
Tak się i stało. Artysta sprzedał Grabowczyk Janowi Węgleńskiemu ze Świdnik, szwagrowi swego zmarłego brata, za okrągłe 55 000 rubli na czysto. Martwił się, że nie da rady znaleźć osób, którym mógłby powierzyć plenipotencje do „ob cinania kuponów" i o ile można kapitalizowania odsetek. Re-jentalny akt sprzedaży-kupna Grabowczyka został sporządzony w Lublinie.
W liście z dnia 14 listopada 1904 roku zwierzył się Mścisławowi:
Chciałbym jeszcze kilka lat pomalować w Monachium, a kapitał niechby się powiększył. Zależy to od sił i zdrowia. Gospodarując niby sam przez miesiąc przekonałem się, że to rzecz nie dla mnie. Zmarnowałbym sobie ży cie nic nie zyskawszy [...]. Rozum przezwyciężył nad sercem. Od 4 dni mie szkam u Jadwisi i jest mi lżej w moim smutku. W pustym domu w Grabow czyku długo bym nie przeżył. Strasznie mnie tam ciężko było przez 5 tygo dni. Wspominać będę Grabowczyk i tęsknić za nim będę zawsze, ale nie miałem innego wyjścia, nie będąc sam gospodarzem. [...] Ciężko mi jeszcze bardzo [...] mam obecnie przynajmniej uczucie ulgi, pozbycia się niezliczonych kłopotów i drobiazgów, które mnie po prostu przerażały i przygniata ły swą dokuczliwością. Nasuwało mi się ciągle to egoistyczne pytanie: Dla kogo mam się zamęczać, zanudzać i marnować, w końcu może i tracić fi nansowo?
Grudzień 1904 roku spędził w Białowodach u bratowej. Święta Bożego Narodzenia wspólnie w Świdnikach u jej sio stry Marii i Jana Węgleńskich.
W spokoju odzyskiwał sen i czuł się rzeźwiejszy, lecz był nadal załamany. Nie znalazłem w listach artysty opisu dwor ku w Białowodach. A odznacza się on oryginalną architektu rą. Od stony południowej jego dominantą jest okrągły, prze szklony ganek, nad którym góruje kilkukondygnacyjny, zwę żający się szczyt z iglicą. Podczas mojej drugiej wizyty w Bia łowodach, w 2000 roku, pani kustosz Elżbieta Matysek pokazała mi wnętrze. Uwagę moją zaprzątnęło największe pomiesz czenie od północy, salon z kasetonowym sklepieniem. Za zdrościłem białowodzkim dzieciom, że w takiej szkole się uczyły (wówczas już była zlikwidowana). W środku korytarza idącego wzdłuż budynku zwracał uwagę piękny piec kaflowy i kominek. Inne elementy korytarza, ścian i sufitów (mocno podniszczone) świadczyły o bogatej tu niegdyś sztukaterii.
W styczniu 1905 roku przy sprzyjającej sannie Władysław Czachórski odwiedzał znajomych i przyjaciół, którzy tyle ży czliwości okazali mu w nieszczęściu. Wszystkich żegnał, żeg nając jednocześnie ukochane strony, „gdzie miałem niezadłu go osiąść na wypoczynek po pracowitym życiu. Wszystko to się dla mnie zmieniło i oto znów idę w świat [...] Bóg raczy wiedzieć, kiedy będę, nasze życie takie [...] jak cienie".
20 stycznia wyjechał z Białowód. W Wólce Putnowieckiej pożegnał Witolda Poletyłę i zatrzymał się na krótko u Henryka Nowickiego w Łuszczowie koło Lublina.
Listem z 17 lutego 1905 roku informował Godlewskiego, że w jego atelier w Monachium nic się nie zmieniło, ale:
[...] ile razy spojrzę na portrety Mamy i Stasia, łzy mi się zakręcą i myś lą lecę tam daleko, gdziem Ich obok Ojca ułożył własną ręką do snu wiecz nego. Któż mnie ułoży, jak oczy zamknę? na wieki. - Powtarzam tu moją gorącą prośbę wyrażoną Ci w Warszawie, abyście mnie po śmierci sprowadzili do kraju i pochowali w Grabowcu. Życzenie to zestawiłem w testa mencie, o tern wie i Jadwisia. Dosyć po mnie zostanie, aby pokryć wszelkie koszty.
Jeden egzemplarz testamentu złożył zapieczętowany u Ja na Węgleńskiego. Pisał dalej: Jeszcze nikogo ze znajomych nie widziałem, chowam się przed ludźmi jak chowa się w gąszczu zwierz zraniony. Najlepiej mi samemu w cichej pracowni, gdzie nic się nie zmieniło, to mnie podtrzymuje.
Godlewskiemu, znającemu Grabowczyk i okolicznych ludzi, donosił na końcu: [...] umarł w Grabowczyku stary Stefan, stróż nocny, i Matwiej, pastuch mój emeryt, dwaj wierni słudzy.
Samotnik i wojażer
O śmierci brata Czachórskiego dowiedział się książę Luit-pold i zaprosił Władysława na obiad 6 marca 1905 roku. Arty sta powitał go z radością i w dobrym zdrowiu. Mimo 84 lat książę w niczym nie dawał się synom wyręczać.
Zbliżającą się Wielkanoc, według listu z 12 marca tego ro ku, spędził w pociągu jadąc do Włoch.
[...] Myślą tylko będę z Wami, których kocham szczerze i którzy jesteś cie jedyną moją miłością w tym życiu.
Do Lugano nie wstąpił. Pani Potocka z powodu choroby nie mogła go zaprosić.
W Bolzano Bożen czekał na niego dawny uczeń, adept ma larstwa Engeljard, Kurlandczyk. Razem jechali do Rivy, nad Lago di Garda, największe jezioro Włoch (o powierzchni 370 kilometrów kwadratowych), położone w południowych Al pach na wysokości 65 m n.p.m. Jego płaskie brzegi były gęsto zabudowane licznymi miejscowościami, w jednej z nich - Ri-vie - zabawili tydzień.203 Stąd udali się do Bresci (Brasza), położonej między jeziorami Garda i Isea nad rzeką Mellą, peł ną zabytków i ruin rzymskich: forum, kapitol, teatr i kuria. Oglądali średniowieczny zamek z pięknym założeniem parko wym, kościoły: bazylikę S. Salwatore z VIII wieku, katedrę romańską z XI-XII wieku i wiele innych godnych zwiedzenia budowli. Historia tego miasta jest bardzo ciekawa: starożytna Brixia z VI wieku p.n.e., założona przez Galów, w 223 roku opanowana przez Rzym, w 458 roku zniszczona przez Attylę. Później była stolicą Longobardii.204 Z kolei Bergamo, położo ne u stóp Alp Bergamskich, przyciągało potrójnymi murami obronnymi: rzymskimi, średniowiecznymi i nowożytnymi z 1561 roku (w pełni zachowane), romańskim kościołem S. Maria Maggiore z 1187 roku, ukończonym w XVII-XVIII wieku, z renesansową kaplicą Colleonich oraz freskami Gio-vanniego Tiepola.205
Po Bergamo znaleźli się w Lecce, leżącej nad jeziorem Co mo - najgłębszym we Włoszech, o powierzchni 146 kilome trów kwadratowych. Tu znajdują się liczne miejscowości wy poczynkowe. Miasto Como, w pobliżu granicy szwajcarskiej, szczyci się romańską bazyliką S. Abbondio, gotycką katedrą S. Maria Maggiore (XIV-XVII wiek) i obwarowaniami miej skimi z basztami z XII wieku.
Sygnalizując eskapadę do Lombardii, Czachórski - zainteresowany kwestiami politycznymi - prosił Godlewskiego o szersze wiadomości publicystyczne, którymi zajęło się „Słowo" pod redakcją przyjaciela w okresie tzw Dumy rosyjskiej. Czachórski wątpił, by: [...] z tamtej rasy wyszło kiedykolwiek coś ludzkiego, szlachetnego, a więc i mądrego. Ich głowy nie stać na żadną zacną i wielką ideę. Gdyby ją powzięli, toby się chyba pochorowali. Szlachetność to dla nich trucizna.206
Zamierzał zawiesić abonowanie „Kuriera Polskiego" z powodu rusofilstwa.
Jego pobyt we Włoszech trwał pięć i pół tygodnia. Ostatnie 3 tygodnie spędził w Lugano u Potockich, jednakże brak tu było słońca, dokuczał deszcz i chłód. Przedtem miał czas cudowny, toteż ciągle robił wycieczki brzegiem jezior. Wszędzie trafiał na doskonałe tanie hotele z wybornym jedzeniem i wi nem, płacąc przeciętnie 8 franków.
Od Jadwisi otrzymywał co tydzień listy z pomyślnymi wia domościami o wiosennych siewach. Spokojnie i pilnie malo wał, wyjeżdżając co parę tygodni nad niedalekie jeziora na trzydniowy zwykle wypoczynek. Doskonale mu to robiło na uspokojenie. Myślami często bywał u Godlewskich na Mokotow skiej, gdzie doznał tyle serca gościnnego. Prosił ich, by te serca zachowali nadal, bo to mu najdroższe, co jeszcze w życiu ma.
Latem 1905 roku (6 sierpnia) w kraju i całym imperium rosyjskim rozszerzał się zasięg rewolucji społecznej. Uczeń Czachórskiego baron Engeljard miał w banku w Rydze uloko wane pieniądze. Od brata otrzymał wiadomość o wrogiej po stawie ludności wobec Niemców i chciał przenieść swoje oszczędności do banku w Monachium. Czachórski miał podobny problem, gdyż chciał przenieść swój kapitał z Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Zapytywał Godlewskiego, prawni ka i członka dyrekcji Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Warszawie, czy gdyby jego listy zastawne zostały zawład nięte przez zrewoltowane masy, to czy mógłby dowieść swojej własności kwitami depozytowymi. Czy dla przeniesienia ulo kowanych pieniędzy musiałby być w Lublinie, czy wystarczy łaby plenipotencja rejentalna poświadczona przez rosyjską ambasadę w Monachium? W Lublinie pieczę nad depozytem miał przyjaciel, Henryk Nowicki. Czachórski prosił listownie Godlewskiego, by przejrzał i zgłębił wszelkie przepisy w tym względzie i zdał mu relację, „bo w Monachium upały nieznośne, aż trudno malować", więc za 10 dni wybiera się do Tyrolu. Po trzebne wyjaśnienia otrzymał już 14 sierpnia i spokojny wyjechał.
Powtórnie udał się w góry z początkiem września: do Tegernsee, gdzie przebywał tydzień w ślicznej willi jednego ze swoich kunsthanlerów, który go już trzeci rok z rzędu o tej porze zapraszał. Stąd dojechał koleją do Kochel - nocował na szczycie Horrhoerstandu. Obejrzał cudowny wschód słońca, zszedł - jak ongiś z Godlewskim - do Walchensee i stąd przy był powozem do Klais. Nazajutrz przez Elman i iście dantej ską Partrachklam doszedł do Partenkirchen. Tu dwa dni wy począł i dojechał do Eibsee i dalej piechotą lasami przez Thórl
do Erwaldu w Tyrolu. Tu znowu dwa dni posiedział i piecho tą przez uroczy Fernpak dotarł na noc do Nassereit i naza jutrz, również piechotą, do Stams nad górnym Innem. Tu spędził 4 dni, w swej ulubionej, cichej i ślicznej miejscowości. Chciał zostać 9 dni, ale nagły deszcz i zimno - a na szczytach śnieg - przygnały go koleją via Innsbruck do domu. Wędrów ka trwała 12 dni.207
25 września dziękował Mścisławowi za przesłane listem (z datą 22 września) życzenia urodzinowe: „za życzenia spo koju i pamięć, bo tego najbardziej mi trzeba". Zbliżał się 29 września, najsmutniejszy dla niego w całym roku. Nie zapom niał, ile mu przed rokiem okazali współczucia i serca, co mu osłodziło czarne godziny życia.
Na początku drugiej dekady listopada przez Bazyleę i Lucernę wyjechał do Lugano, aby tam kilka tygodni odpocząć przed nadchodzącą monachijską zimą u państwa Potockich. Nadeszły najciemniejsze dni do malowania, więc uciekł z Mo nachium, zabrawszy ze sobą mniejszą robotę, aby czasu nie tracić i choć trzy godziny dziennie malować.208 Ponadto spa cerował i próbował grać w tenisa, a wieczorami w bezika -„chińską grę" urozmaicającą życie towarzyskie.
W listach do Godlewskiego wspominał o opóźnieniach po cztowych między Bawarią i krajem: list od Jadwisi szedł dwa tygodnie, a „Kurier Polski" 7 dni. Niewątpliwie miało to związek z rozruchami w kraju. Ale były też pomyślniejsze wy darzenia: zniesienie cenzury, tzw. manifest Mikołaja II z 30 października 1905, którym przyznano obywatelom podstawo we swobody demokratyczne, ogłoszenie amnestii i prawa udziału w wyborach do Dumy Państwowej. Artysta wspo mniał o bracie Jadwisi Gustawie Grotthusie, iż wracał do do mu ku radości sióstr i matki. W 1905 roku jako chorąży 52. pułku dragonów został powołany do armii rosyjskiej i brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej. Właśnie z niej wracał. Przebywając na terenie Mandżurii zainicjował utworzenie Towarzystwa Akcyjnego Cukrowni „A-szi-che" w Charbinie i został jednym z dyrektorów tego Towarzystwa. Czachórski prosił też Godlewskiego, by uzyskał autograf Sienkiewicza, o który prosiła go niemiecka dama, bardzo miła i światła, ko lekcjonerka autografów sławnych ludzi. W tymże liście z 10 listopada zasygnalizował swój nowy wyjazd w celu zwiedzenia Bazylei i Lucerny. W pierwszej jest ów sławny Taniec śmierci Hansa Holbeina młodszego z XVI wieku i jego Chrystus, już martwy, na płycie marmuru, arcydzieła. A także portrety pę dzla Holbeina, na przykład burmistrza Mayera z żoną, Boni-faziusa Auerbacha i inne. Prócz dzieł Holbeina podziwiał w Bazylei obrazy Arnolda Bócklina: Wyspę umarłych, Grę fal i Autoportret ze śmiercią. W Lucernie, prócz malowideł ścien nych Holbeina, oglądał muzeum sztuki, gotycko-renesansową kolegiatę i kościoły: jezuitów i franciszkanów, renesansowy ratusz i zabytkowe domy. Miasto było ośrodkiem siedmiu kantonów katolickich. W tych dniach namalował obraz Sje sta, który nabył Seidenader.209
Dnia 4 grudnia powrócił do Monachium, by skończyć ob raz i oddać w Lugano (zamówiony przez Potockich lub przez ich znajomych) i 23 grudnia znowu tam pojechał, serdecznie zapraszany przez państwa Potockich na święta.
Nie mogłem ani im, ani sobie odmówić, wobec smutnej samotności, jaka mnie w Monachium czekała na te dni uroczyste i pełne drogich wspomnień.210
Przypomniał Godlewskiemu, by upomniał się o podpis Sienkiewicza dla jego wielbicielki z Bawarii, zbierającej autografy sławnych ludzi.
Od Jadwisi nie miał wiadomości (wiadomo, rozruchy w kraju i całym cesarstwie). Listy nadchodziły z opóźnieniem. Tak samo było z prasą: „Słowem" i „Kurierem Polskim", któ re abonował. Tu, w Niemczech, mało lub prawie nic o Rosji nie pisano, ale „porobiono zarządzenia wojskowe na wypadek awantury socjalistycznej. Jakiś niepokój zaraźliwy w powietrzu, nawet między grupami artystycznymi", pisał.
Rok 1906
Zaabonował „Słowo", spragniony wiadomości z Królestwa. Przez cały grudzień nie otrzymał ani jednego numeru „Ku riera Polskiego". Od Jadwisi dostał trwożliwą wiadomość o ewentualnym wyjeździe do Galicji dla bezpieczeństwa. „Bo że broń, aby u nas działo się to jak nad Bałtykiem i w Rosji [...] nie jestem strachopłochem, lecz wobec tego, co się dzieje, to i u nas katastrofa możliwa, do której materiału między na szym ludem jest dosyć" - pisał do Mścisława 1 stycznia z Lu gano. Był tu z powrotem i malował portret Artura Potockiego dla jego syna. Poprzedni, przez Mścisława widziany, namalo wany był dla córki Helenki. Donosił z Lugano: „bardzo mi tu miło i zdrowo, czas śliczny, pogodny, cichy, raz nocą deszcz pa dał". Prosił Godlewskiego, by napisał o „wszystkich Was i o najważniejszych rzeczach, bo jestem bardzo a bardzo nie spokojny".
Do końca kwietnia miał dokończyć większy obraz z trzema figurami. Niepokoił się trochę o swoje fundusze ulokowane w kraju, ale pierwsze możliwości wskazała Helena Wejchert z Szystowic, przekazując przez Bank Handlowy w Warszawie (którego filią był Bank w Lublinie na Kapucyńskiej) 500 ma rek, które jej ongiś posłał do Berlina.
Tym sposobem spodziewał się 5000 rubli od Jadwisi z wza jemnych rozrachunków i swoich 1500 rubli za pośrednictwem Henryka Nowickiego z Łuszczowa, mającego jego plenipoten cje w Banku.
Z wyjazdu do kraju zrezygnował:
[...] aby nie być napadniętym, okradzionym lub zabitym w wagonie, ho telu lub na ulicy, jak to się tylu spokojnym ludziom zdarzyło. Jeśli się uspo koi, ale to zdziczenie i rozbójnictwo na długo w naszej ludności pozostanie.
Od śmierci Stasia na wszystko zobojętniał. Chciałby tylko przez resztę życia móc pracować, „bo tylko w tym znajduję chwi lowe zapomnienie i uspokojenie". Dawno już nie był tak czynny jak teraz, w tym czasie. „Mam w robocie aż 12 numerów naj przeróżniejszej treści i formy", pisał do Mścisława 5 marca.
W kwietniu do „Zachęty" w Warszawie, na zbiorową wy stawę profesora Aleksandra Wagnera i jego uczniów Polaków (jako że był jednym z nich), dał portret Marii Godlewskiej
Na święta Wielkanocne udał się do słonecznej Italii nad Lago di Garda, do licznych tam miejscowości wypoczynko wych. Wybrał w Bellago willę Serbelloni, gdzie gościł rok te mu. Oto pełny tekst listu (do Mścisława Godlewskiego z 12 maja 1906 roku) opisującego jego pobyt:
Mój Drogi Mścisławie!
Tak słodko żyć, jak ja żyję w tej mojej włoskiej podróży, nie wolno i nie godzi się grzesznemu człowiekowi na ziemi. Wmawiam w siebie, że to wy poczynek po zimowej pracy monachijskiej, niepogodzie i niby powietrzna kuracja po kwietniowym zaziębieniu. Mimo to wstyd mi tak słodko żyć i tak próżniaczo.
Jako malarz dużo widziałem i skorzystałem, a choć w tej starej łaciń skiej cywilizacji i na tle tej przedziwnej natury jezior włoskich człowiek cią gle szlachetnieje, to mi jednak sumienie wymawia ten sybarytyzm, w jaki popadłem od wyjazdu z Monachium, tj. od 23 kwietnia.
Byłem tydzień w Maderno i Sirmione nad jez. Garda, najwspanialszym i najdzikszym ze wszystkich zaalpejskich. W jeden dzień zwiedziłem Vin-cenzę, gdzie sławne Palladia i jego ciekawy teatr olimpijski.
W Wenecji odżyły mi dawne miłe wspomnienia z lat młodzieńczych o Ojcu i Stasiu, jeszcze z lat siedemdziesiątych. Zwiedziłem wszystko uważ nie i dokładnie, ale po 6 dniach, czując artystyczny przesyt i zmęczenie, przyjechałem 9 maja prosto do Bellago, aby tu, w cienistym, sosnowym le sie, na stromym, okolistym półwyspie Serbelloni odpocząć. I odpoczywam w najmilszy sposób.
Sławna willa Serbelloni to stara siedziba letnia tej mediolańskiej rodzi ny pańskiej od kilkunastu lat wynajęta na hotel, iście idealny.
Za 10 franków dziennie żyję tu jak książę jaki. Jedzenie pyszne, często przy stole muzyka lub śpiew, słowików pełny las. Kwitną róże, akacje i jaś min, powietrze jak w raju. Ów las zamieniony przed wiekami na ogromny park, na szczycie ruiny jakiegoś castella, podziemne tunele, groty chłodne w upał... Ścieżek bez końca, a powozem jeździć można wygodnie i długo.
Willa moja od północy dotyka lasu, a od słońca stoi na terrasach podmu rowanych arkadami. Tu dopiero siedziba flory wszelkich stref świata: po marańcze, winnice, sady, to znowu kwiaty i jarzyny etc. etc. Nie mogę się napatrzeć i nacieszyć tym wszystkim, co tak lubię. Powinniście tu Państwo kiedy przyjechać na wypoczynek i w najmilszy sposób odetchnąć po war szawskich przykrościach.
Takiego ustronia nie ma chyba drugiego w Europie. O widokach na wszystkie strony nie mówię, bo ten tylko co tu był, pojąć może, jak tu cu downie.
Z Rzymu możecie wówczas wracać tędy, na Mediolan, Como Bellago, a stąd przez Lugano tunelem Gotarda przez Zurych, Monachium etc.
Jak Bóg da, znowu tu wrócę, może na jesień, hotel ten zamykają 20-go oktobra. Latem podobno tu chłodnawo - dookoła tyle wody.
Pojutrze jadę do Potockich i zabawię u nich do końca maja. Ukłony Twoje odwzajemnię mu. Do Wenecji przysłano mi „Słowo". Drugą przesył kę zastanę w Lugano i może listy Jadwisi, o której dawno nic nie wiem.
Myślę ciągle o Was wszystkich i o całej mojej ongi szczęśliwej przeszłoś ci, na zawsze utraconej. Mimo najcudowniejszego otoczenia tylu cudów Bo skich i arcydzieł ludzkich najwyższych czuję się biedakiem, samotnikiem, opuszczonym za wcześnie od moich najdroższych.
Wszystkie moje myśli przy nich na cmentarzu w Grabowcu. [...]
Gdzie jeszcze przebywał poza Bellago? Mógł dzień lub dwa zatrzymać się w jakimś pięknym zakątku nad jeziorem i pow rócił do Monachium odmłodzony i z wielką ochotą wziął się do malowania. Nastały jednak chłody i słota, zmuszony był palić w piecu, więc wzdychał i mówił: „Och! jak tu inaczej niż za Alpami".
W liście z 2 sierpnia opisał Mścisławowi swoje samopoczucie:
W teraźniejszej samotności zdaje mi się często, że już nie jestem z tego świata, że tu już nikogo nie obchodzę, żem jakąś abstrakcją niemającą żad nej łączności z ludźmi.
Czytał więc list przyjaciela po kilka razy i cieszył się cie płem, jakie z niego powiało na jego pustą i zimną rzeczywi stość.
Na królewskiej wyspie Chiemsee siedział tydzień dla wypo czynku. Spotkał tam księcia Regenta, który co rano przypły wał łódką z zamku Vildenort, gdzie bawił w odwiedzinach u swej siostry, księżnej Modeny.
Przez dwa dni w sierpniu gościł u siebie krajana z Siedli ska koło Grabowca - księdza Józefa Tuszowskiego, jezuitę le czącego się w Worishofen - poczciwego przyjaciela i miłego gawędziarza. Po jego odjeździe zatrzymała się w Monachium pani Potocka, wracająca z dziećmi po kuracji w Reichenhal. Odwiedził go też Franciszek Ejsmond, którego żona z synami była w sierpniu w tymże samym kurorcie.
Rewizytował ks. Tuszowskiego w Worishofen i tak mu się tam podobało, że bawił 4 dni, mile gawędząc. Postanowił nie jechać do Tyrolu, jak czynił niemal co roku, a spędzić dwa tygodnie właśnie w Worishofen. Nęcił go spokój, dobry hotel, pyszne powietrze i łagodny falisty pejzaż, łąkowo-lesisty, po dobny do znanych mu w kraju kiedyś, przed wycięciem lasów.
1 września odpisał na list Godlewskiego, w którym tenże opisywał swój sierpniowy pobyt w Grabowczyku. Artysta stwierdził:
[...] każdej godziny o nim myślę ze spokojną rezygnacją. Nic mi już go na całym świecie nie zastąpi, jak i Tych wszystkich, co mnie na zawsze opuścili. Zostało rzewne wieczne uspokojenie.
Poruszył w liście temat Dumy rosyjskiej:
Znienawidziłem ją od chwili zachceń przymusowego wywłaszczenia dóbr prywatnych. To istna zbrodnia wobec cywilizacji i najświętszych praw ludzkich. Zasze mówiłem, że to są barbarzyńcy i nimi pozostaną. Dziwię się tym, co się od nich polepszenia spodziewają. Otwarcie mówię, żem się ucieszył, jak Dumę zamknięto. Wobec takiej przyszłości, na jaką się zanosi, lepiej by było, gdyby kto nas od nich odczepił. Inni też źli, ale przynajmniej szanują pracę i własność.
Jak tak dalej pójdzie, to z naszej dawniejszej przeszłości nie pozostanie Polsce nic, co by można kochać i za czym by warto było tęsknić. Smutna przyszłość.
Na swoje urodziny 22 września otrzymał od Mścisława życzenia i jego fotografię z synkiem Lechem. W zamian posłał mu swoją ostatnią, zrobioną przez panią Potocką na tarasie wilii w Lugano.
W jednym z listów do Mścisława pisał: Gdyby tak raz już wytracili tych rozbójników socjalnych [...] są to ludzie szkodliwi dla ogółu [...]. Jedno mnie cieszy, to rozwój naszego szkolnictwa, obyśmy tylko wytrwali w ofiarach i czynach. Za kilka dni smutna rocznica śmierci naszego Stasia. Smutno mi i ciężko.
Pocieszające wieści
Był pod wrażeniem pysznego artykułu Straszewicza w 101 numerze „Słowa". Winszował Godlewskiemu i „Słowu" takiego współpracownika:
W ogóle „Słowo" urozmaicono teraz doskonale tyloma talentami. Wybornie piszą. Czuć doskonałą atmosferę i rozkwit dziennikarstwa. Dożyliś my czasów, że się odetkało. Pod skrzydłami „Macierzy" Uchańskiej otwiera się w Białowodach szkółka staraniem Jadwisi i ja pomagam.211
W Grabowcu zawiązuje się też kółko szkolne z Adamem Tuszowskim na czele. I tam się zapiszę. Jak by to Staś się cieszył... gdyby był między nami. On swoją gminę przez długie lata bronił i obronił przed składkami na inną szkółkę.212
Trochę niedomagał: [...] możem za bardzo przeciągnął strunę malarską. Trzeba było przez tydzień odpocząć, leżąc w ubraniu i czytając. Jeżeli nie skończę dwóch ob razów do Świąt, to pojadę do Lugano dopiero w styczniu.
Kończył swój list z 9 listopada tymi słowami:
[...] mamy dziwną, słodką jesień, kilkanaście stopni w cieniu, ciepłe no ce, poziomki w ogrodach dojrzewają, jeszcze ani płatka śniegu. To wyjątko we w bliskości Alp. [dopisał:] Straszewicz powinien pisywać do życzliwych rosyjskich dzienników.
Otrzymał list od Godlewskiego i odpisywał mu 21 listopa da, że po przeczytaniu doznał miłego wrażenia, iż przyjaciel patrzy z ufnością w przyszłość na podstawie ruchu, jaki się w kraju obudził. Zazdrościł mu tego poglądu. Artysta był sceptykiem i wątpił w polepszanie się sytuacji w całym pań stwie, gdzie: [...] zamiast dobrej woli mściwość, wstręt do pracy oraz kompletny brak tych czynników, które wytwarzają kulturę i dobrobyt. A ponieważ my zale żymy od nich, więc przewidując jeszcze bardzo długi zamęt tam, nie spo dziewam się już dożyć trwałego polepszenia u nas. Dotąd każdy szlachet niejszy zaczątek był zawsze duszony przez złą wolę biurokracji na miejscu oponującej rozkazom znad Newy. A kiedy to ustanie?
Posłał Mścisławowi przychylny Polakom artykuł katolicko--bawarskiego „Vaterłandu" i dodał: Miło wiedzieć, że są jeszcze w Niemczech życzliwi nam ludzie, a niecier-piący Prusaków.
Cieszył się, że „Słowu" przybywa abonentów. „Ilu obecnie macie?" - pytał.
Malował bez wytchnienia przez wrzesień i październik, gdyż jego modelka musiała wyjechać. Zmęczył się, ale tydzień wypoczynku powrócił mu siły i spokój. Wolno kończył detale w dwóch podobnych do siebie obrazach. Napisał w liście, że jeżeli do świąt ich nie skończy, to do Lugano pojedzie później, za to na całe 6 tygodni.
Wziął tam mniejszą robotę i pracował nad portretem pani Potockiej (malował głowę tylko, dla córki Helenki). Kończąc list (21 listopada) napisał: Mógłbym mieć moc nowych obstalunków, ale ich nie przyjmuję, wobec licznych dawniejszych. Mimo 56 lat nie wyszedłem z mody i kursu.
Pod koniec grudnia 1906 r. Mścisławowi i jego żonie Izie dziękował za życzenia i swoje im przesłał. Myślami był w koś ciele św. Aleksandra w Warszawie, wspominał pogrzeb Marii i tych, którzy odeszli na zawsze z Grabowczyka. Pozostali z obu rodzin tylko on i Mścisław z Cichem. Przyjaciel od-młodniał dzięki założeniu nowej rodziny, a on znosił samot ność, jak mógł. Potoccy wyczekiwali go i wymawiali, że nie przyjechał na Święta.
Jadwisia święta Bożego Narodzenia spędziła w Świdni kach, w Białowodach miała ją odwiedzić panna Struś, sio strzenica doktora Kolendowskiego. Nowicki w Lublinie załat wił Czachórskiemu kupno listów za 4,5%. Gustaw Grotthus krzątał się koło zakładania cukrowni w Hrubieszowskiem. Udziałowcami po 1000 rubli byli Jadwisia i kilku ziemian.
Tymczasem w Monachium była prześliczna zima, śniegu moc i 10 stopni mrozu. Powietrze ciche i niezmienne, zdrowe. Dni ciemnych było bardzo mało. Tym akcentem zamknął rok 1906.
Refleksje roku 1907
W liście z 26 lutego pytał Godlewskich, jak się mają oboje wraz z dziećmi. Jemu czas leciał szybko, robota wolniej, ale uważał, że to takie prawo natury w jego wieku. „Świat dzi siejszy - pisał - coraz mi wstrętniejszy, gdzie spojrzeć zdzicze nie, prostactwo, nieszczerość".
W takiej rzeczywistości wszystkie swoje myśli poświęcał sztuce, jej wielkiej przeszłości. Jedyną jego radością była na dzieja poznania coraz nowych rzeczy wielkich we Włoszech. „A jest ich tam tyle..." - pisał. Za Alpami było jeszcze zimno, więc czekał na maj.
Przeszedł do spraw bliższych, codziennych i martwił się niedomaganiem Izy po ostatnim połogu. Nie radził im wyjeż dżać do majątku na prowincji. Podróż może zaszkodzić, a tam o pomoc trudno. Jemu odradzał wstępowanie do nowych ko mitetów. Zauważał, że w jego i Mścisława wieku coraz częściej winno się powtarzać:
Człowiek ma tylko jedno życie i jedno zdrowie. Pamiętaj o tym, mając tych Twoich dwoje maleństwa. Świat pójdzie bez nas, dokąd zechce, my go od głupoty i złości nie powstrzymamy. Egoizm dobrze pojęty też w życiu po trzebny.
Nie pojechał w marcu do Lugano, gdyż musiałby koło maja wracać do Włoch. Malował dalej, mając ochotę i spokój. Wie czorami dużo czytał, także o Rosji, to wszystko, co pisali Niem cy. I oni widzieli zgniliznę i rozkład, i przepowiadali rozpad.
Od wojny 1870 roku często się tu słyszało przepowiednie o świetnej przyszłości Słowian, jako świeżej rasy. Teraz o tym cicho, rzeczywistość wstrętna zaprzeczyła nadziejom. Natomiast weszły projekta rozszerzenia się ku Wschodowi, ku czemu głupia Słowiańszczyzna sama przygotowuje drogę. Kiedy cały świat idzie naprzód, ona się cofa i moralnie upada. A co jeszcze będzie, jak dorośnie młoda i najmłodsza generacja?
Ktoś kiedyś powiedział, że poty Europy, póki łaciny. To wielka prawda. Słowiańszczyzna dalsza nie chciała kultury rzymskiej, jedynie prawdziwie cywilizacyjnej, toteż marnie zginie, zalana przez Niemców wychowanych przez stary Rzym. Tak być musi, niestety. A do zagłady dopomoże żółta ra sa, będąca już dziś za porozumieniem z germańską.213
Goście z Kraju
Przed Wielkanocą otrzymał życzenia świąteczne od Mści sława z Werbki, dokąd przyjaciel wyjechał chcąc wypocząć. Włoskie projekty artysty „zahaczyły się" chwilowo wskutek wiadomości ze Świdników od Węgleńskich o ich zamierzonej podróży do Szwajcarii, Mediolanu i Wenecji, razem z Jadwi sia. Zamierzali jechać przez Tyrol, Zurich, Soluturn do Gene wy i Montreux, potem przez Interlaken, Lucernę, tunel Go-tarda do Mediolanu. Władysław w korespondencji propono wał najpierw Lugano, by zboczyć do jeziora Como, bo ono naj piękniejsze ze wszystkich włoskich jezior. Podróż krajanie planowali od 15 maja.
W liście do Mścisława pisał, że Gustaw Grotthus, jadąc do Charbina, z drogi nadesłał mu kartkę z widokiem Irkucka nad wspaniałą rzeką. W Charbinie był jednym z dyrektorów spółki cukrowniczej „A-szi-che" i stamtąd miał sprowadzić kompletne urządzenia dla cukrowni w kraju. Artysta był sceptyczny względem tego projektu, w życiu u niego liczyła się uczciwa praca.
Wielkanoc świętował w zupełnej samotności, pogrążony we wspomnieniach. Otrzymał wiele życzeń dzięki pamięci życzli wych. Pogoda była wspaniała, więc jeździł na spacery w dolinę Izary.
Z gośćmi z kraju spotkał się w Wenecji 18 maja, nazajutrz po wyjeździe z Monachium.
Byliśmy następnie w Weronie, Mediolanie, Cortonie i Bellago na jeziorze Como, na koniec w Lugano. Tu naturalnie w willi Loreto u Potockich, bar dzo gościnnie przyjmowani. I moi mili towarzysze pożegnali mnie 29 maja, udając się w dalszą wędrówkę po Szwajcarii. Z Lucerny i Lozanny miałem od nich wiadomości: narzekali na deszcz i chłód. We Włoszech jednak ze mną będąc mieli cudowną pogodę bez gorąca, toteż wszystko udało nam się idealnie i w krótkim czasie widzieli dużo, wszystko co najpiękniejsze w onych miastach było. Bilety podróży mieli wzięte we Lwowie.214
Pisząc owo sprawozdanie Mścisławowi nadmienił, że jest w Lugano u gościnnych Potockich do 20 tego miesiąca, a po tem wstąpi do Worishofen, gdzie Henryk Nowicki przebywał na leczeniu hydropatycznym (narzekając na zimno i grożąc ucieczką do Wiesbaden, gdzie u gorących źródeł solankowych przebywali Vetterowie z Lublina). Pisał, że „wszędzie mokro i zimno, za to w Lugano czas pyszny, pogoda z chłodnawym powietrzem. Pejzaż bajecznej piękności i świeżości. Kwitną róże i akacje, zapach upajający". Odpoczął i opalił się na słoń cu, a dzieci Potockich podrosły i uczyły się doskonale.
W lipcu miał gości przyjezdnych: Potockich, Nowickiego i ks. Tuszowskiego. Z listów od Godlewskiego dowiedział się, że pojawił się u niego jakiś symptom choroby i wybiera się na kurację do Kosowa. Tymczasem sam zabrał się do roboty po dwu miesiącach miłego próżnowania. Odwiedził w Worisho fen Nowickiego, gdzie ten w dalszym ciągu się kurował.
Przyjacielowi przebywającemu w Kosowie nadmienił, że je go dwa ostatnie obrazy (Mina, Sjesta ?)215 od Seidenadera po szły w świat, do jakichś nadreńskich bogaczy. „Licznych nowych zamówień nie przyjąłem, mając dość dawnych", zazna czył w liście.
W sierpniu miał wiadomość z Kosowa o dodatnich skut kach leczenia u Mścisława, o przebywaniu w Białowodach ciotki Nowowiejskiej, co świadczyło o serdecznych kontak tach Jadwisi z rodziną zmarłego męża oraz o opóźnionym doj rzewaniu pszenicy i tym, że jej zbiór zbiegnie się ze zbiorem chmielu.
Tydzień spędził artysta w Tegernsee, w pysznej willi swego głównego kunsthandlera. „Może tam jeszcze wrócę na jesień" - pisał.
Ksiądz Tuszowski, jezuita, był u niego trzy razy dla omó wienia odnowy kościoła św. Barbary w Krakowie, znajduje się tam, wspomniana przez autora, piękna, z białego marmuru wykuta postać ks. Piotra Skargi.216
W ostatnich dniach sierpnia otrzymał wiadomość, że pani Iza, żona Mścisława, była w Kosowie. Bolał więc, że ten Ko sów tak daleko, bo gdyby nie to, „sam bym tam się machnął". Był zaziębiony i leczył się wodą emską.
W Białowodach Jadwisia zbierała plony: pszenica wspania ła, żyto dla siebie, bo to inwentarz, coraz więcej dochodu przynosił ogród, znacznie podrósł, ale „biedny mój Staś tego nie dożył. [...] nie mam jeszcze odwagi pomyśleć o pojechaniu tam kiedy. W mojej myśli wszystko jeszcze takie świeże, bo lesne".217
Monachium przepełnione było turystami.
Przedstawienia wagnerowskie i mozartowskie ściągają masę cudzo ziemców. Czuć ogromne bogactwo narodowe, nagromadzone przez 36 lat pokoju od 1871 r. A my, Słowiańszczyzna? Bankrutujemy i rozkładamy się, cofając się do barbarzyństwa.
Tymi słowami kończył list z 30 sierpnia 1907 roku. Przesiedział całe lato w mieście, ale czuł się doskonale. La to było piękne i długie, trwało aż do października. Kończył ja kiś obraz. Dawniej szukał pięknej okolicy, ale teraz rozkoszo wał się doskonałymi obiadami w monachijskim „Hotel du Parć" i nieco przytył, jednakże odchudzać się nie myślał.
Czytał uważnie „Słowo" i wątpił, aby w kraju mogło być inaczej, lepiej: [...] inteligencja zwariowała, lud całkiem zgałganiał, a garstki rozu mnych ludzi nikt nie słucha - jakiż to poniżający rozkład wobec Europy cywilizowanej, bogatej, pracowitej. Czemu nic nie piszecie o stosunkach kościelnych we Francji?218
17 dni przebywał w Worishofen, znakomicie odpoczął i obiecywał na drugi rok również tam pojechać, ale na razie raziło go zadymione miejskie powietrze.
W tym okresie gościem w Monachium był książę Monaco. Przybył z wykładem o swoich odkryciach w gastronomii. Artysta jako amator smacznych homarów był na odczycie.
Interesował się Cichem, synem Mani z pierwszego małżeństwa Mścisława. Był to pełen pomysłów młody człowiek i szu kał różnych sposobów egzystencji. Myślał o Ameryce. Przebywał w Paryżu, w Odessie. Z Gustawem Grotthusem wiązał się również w pomysłach na wprowadzenie cukrownictwa w kra ju. 19 listopada znajdował się w „Grand Hotel Garni" w Miń sku Białoruskim. Tu miał nadzieję załatwienia jakichś intere sów na kika tysięcy rubli.
Jadwisia pisała mu, że dwóch jej pracowników folwarcz nych zmarło po napiciu się jakiegoś kwasu. Spodziewała się brata Gustawa, więc zapraszała Cicha do Białowód, aby się mógł z nim widzieć tak jak tego pragnął. Gucio wracał na ja kiś czas pełen najlepszych nadziei co do swego słodkiego interesu. Miała zły zbiór żyta, dobry pszenicy, ceny korzystne. Chmiel sprzedała po 14 rubli. „Niech no tam więcej bandy tów schwytają, to będzie u nas przyjemniej" - kończył Cza-chórski swój list z 19 listopada 1907 roku, a w 4 dni później pytał Mścisława o bombę podłożoną w Warszawie na Święto krzyskiej, tam gdzie redakcja „Słowa". „Przed sklepem? - py tał - gdzie mieści się lokal redakcji?, w podwórzu czy wyżej, na piętrze?".
Wracając do Cicha, artysta pisząc do jego ojca informował go, że Gustaw Grotthus będąc w Warszawie usiłował spotkać się z Cichem, ale nie doszło do tego tam, gdzie Cich mieszkał. Nie spotkał się też z samym Mścisławem, gdyż nie mógł się
List do M. Godlewskiego z 6 X 1907 r.
do niego dodzwonić. Zdaje się jednak, że do spotkania obu przedsiębiorców dojść mogło w Białowodach, gdzie Grotthus spędzał zimę ku zadowoleniu siostry.
W korespondencji z końca roku artysta poinformował przyjaciela o stosunkach z domem Józefa Brandta. Były bar dzo luźne. Miał na minus staremu przyjacielowi, że pozwolił na rządy w domu córce Krystynie, zamężnej już za hr. Tysz kiewiczem, która, mimo że mieszkała w domu rodziców, tym domem komenderowała. Brandt nie miał prawa decydowania. Informował go też, gdzie Jadwisia będzie spędzała święta: Bo że Narodzenie w Świdnikach, w Nowy Rok zbiorą się wszyscy u matki w Szpikołosach.
„Słowo" czytał uważnie dalej, mimo zmienionego składu redakcji.
158 „Trochę Kowalskiego / Trochę Brandta / Trochę śniegu / Trochę piasku /1 jeżeli pojawi się w tym wilk / To jest polskie malarstwo".
159 M. Trzebiński, Pamiętnik malarza, Wrocław 1958, s. 82.
160Ibid., s. 82.
154. Artyści polscy w środowisku monachijskim..., s. 250-255.
Ibid., s. 253.
J. R o s e n, op. cit., s. 30.
167. A. Nowaczyński, Monachijczycy nowocześni. Obrazy i ludzie, „Kraj" 1900, nr 18, s. 251. 168 Ibid.
177 M. Larecka, J. Larecki, Bajkowe zamki Ludwika Bawarskiego,„PKP Kurier" 2000, nr 52, s. 16-19.
178 List z 12 X 1900 r. do Mścisława Godlewskiego.
10 List z 8 IV 1901 r.
11 Wielka encyklopedia powszechna, t. 4, Warszawa 1964, s. 562.
182 K. Chłędowski, Pamiętnik, t. 2, 1881-1901, Kraków 1957, s. 446-447.
List do M. Godlewskiego z 1 XI 1901 r. List do M. Godlewskiego z 3 XI 1901 r. H. P i ą t k o w s k i, op. cit., s. 24. List do M. Godlewskiego z 5 III 1902 r. List do M. Godlewskiego z 6 VII 1902 r.
Polski słownik biograficzny, t. V, Wrocław 1989, s. 99. Ibid.,t. IX, s. 5.
Polski słownik biograficzny, t. 31, z. 4, Kraków 1989, s. 663. List do M. Godlewskiego z 20 XII 1902 r.
203 Wielka encyklopedia powszechna, t. 4, Warszawa 1962, s. 111; list do M. Godlewskiego z 12 III 1905 r.
Wielka encyklopedia powszechna, t. 2, s. 135.
Ibid., t. 1, s. 709.
List do M. Godlewskiego z 12 III 1905 r.