Nawigacja
Beata Kozaczyńska - Losy dzieci z zamojszczyzny wysiedlonych do powiatu siedleckiego - Sytuacja dzieci na tle warunków obozowych

 


> Wstęp

Główne założenia Generalnego Planu Wschodniego (Generalplan Ost) i jego odniesienia do Zamojszczyzny 

> Wysiedlenie mieszkańców Zamojszczyzny do obozu przejściowego w Zamościu

> Sytuacja dzieci na tle warunków obozowych


 

Miejsce Zamojszczyzny w Generalnym Planie Wschodnim (Generalplan Ost) i przeprowadzenie akcji wysiedleńczej (XI1942 - III 1943).

3. Sytuacja dzieci na tle warunków obozowych

Kolejny etap gehenny wysiedlonej ludności rozpoczynał się w obozie przesie dleńczym w Zamościu, utworzonym w listopadzie 1942 r. na bazie dotychczasowego obozu jeńców radzieckich*". Obóz składał się z kilkunastu, różnej wielkości drewnia nych baraków oddzielonych od siebie ogrodzeniem z drutów kolczastych, co unie możliwiało osadzonym tam więźniom kontaktowanie się z pozostałymi więźniami, co było zresztą surowo zabronione. Po przekroczeniu obozowej bramy niektórym wysiedleńcom odbierano część bagażu. „W bramie wjazdowej do obozu wszystko co kto posiadał, oczywiście z „grubszych rzeczy" Niemcy zabierali. Można było brać ze sobą pościel, pierzyny, poduszki oraz miski, łyżki i trochę żywności. Resztę wszystko zostało zabrane, łącznie z końmi i saniami, i to, co było na saniach'*'. Wysiedleńców kierowano najpierw do baraku nr 5, tzw. baraku przejściowego (zwanego „pod bo cianem"), gdzie oczekiwano nierzadko dobę lub dłużej na rejestrację, a następnie na przeprowadzenie „selekcji rasowej"^^. „Przeważnie w tym baraku - zeznał więzień zamojskiego obozu Mieczysław Czerniak, członek sztabu roboczego - ludzie naj wyżej mogli usiąść, o położeniu się wskutek ciasnoty nie było mowy" *l W baraku przejściowym rodzice często widzieli swoje dzieci po raz ostatni. „W baraku «przej-ściowym» w Zamościu byliśmy jeszcze razem - wspomina Janina Zielińska (z do mu Malec), której rodzice zginęli w 1943 r. w obozie koncentracyjnym Auschwitz - Ojciec uczył najstarszą córkę - Mariannę - dat urodzenia wszystkich sióstr. [...] Nakazywał żyć uczciwie, nigdy np. nie kraść, choćby było najgorzej. Później nas rozdzielono"**''. Wysiedleńcy w oczekiwaniu na „selekcję rasową", trwającym często nawet dwie doby, nie otrzymywali w tym czasie żywności. Nie mieli też zapewnionej opieki medycznej ani sanitamej. Odnosiło się to także do kobiet z niemowlętami, uro dzonymi podczas transportowania do obozu, co w efekcie najczęściej powodowało ich śmierć. „Widziałem takie wypadki - zeznał M. Czerniak - iż w czasie transportu ludności przesiedlone z wioski do obozu kobiety rodziły w samochodzie. W czasie ta kiego porodu Niemcy nie udzielali pomocy rodzącej, a pomoc tą rodząca otrzymywa ła od przygodnych współtowarzyszy niedoli. Niemcy nie pozwalali kobietę tą, wraz z dzieckiem - o ile to dziecko żyło - przenieść do szpitala obozowego. Musiała ona czekać w baraku przejściowym nr 5 do rejestracji często dwie doby. Przeważnie takie kobiety i dzieci umierały"**'.
Natomiast rejestracja wysiedleńców odbywała się w baraku nr 2. Polegała ona na spisywaniu personaliów oraz stemplowaniu wszystkich dokumentów pieczątką o tre ści „Aussiedlung" (wysiedlenie) z podaniem daty wysiedlenia. Podając daty urodze nia swoich dzieci rodzice często zaniżali ich wiek próbując w ten sposób ucłironić je przed wywiezieniem na roboty przymusowe do III Rzeszy***. Każdy zresztą z Po laków „kłamał, gdyż liczył, że w ten sposób uratuje siebie lub rodzinę" - zeznała p. Kowalik (ur. 1932 r.), wysiedlona z Żurawlowa (powiat Hrubieszów)**'.

Po przeprowadzeniu rejestracji wysiedleńców kierowano do baraku nr 3, gdzie specjalna komisja antropologiczna dokonywała podziału na cztery grupy, w zależno ści od ich „wartości rasowej". Do grupy pierwszej zaliczono polską ludność pocho dzenia niemieckiego, do grupy drugiej osoby nadające się na zniemczenie, trzecią grupę stanowiły osoby przeznaczone do pracy w Rzeszy, ostatnia - czwarta grupa obejmowała osoby przeznaczone do wysyłki do KL Auschwitz (z wyjątkiem dzieci do lat 14 i osób w wieku powyżej 60 lat)***.

W celu uniknięcia zmieszania raz już oddzielonych osób przygotowano dla każ dej z czterech grup oddzielne baraki. O kwestii rozdzielania podczas selekcji dzieci od rodziców informował SS-Oberstumbannfiihrer Krumey w wytycznych z 21 listopada 1942 n, w sprawie klasyfikacji wysiedleńców w obozie w Zamościu pisząc: „Aże by uspokoić Polaków w czasie oddzielania dzieci od rodziców itd. należy Polakom jeszcze zanim rozpocznie się rozdzielanie podać do wiadomości załączone obwiesz czenie z niezbędnym wyjaśnieniem w języku polskim"*''. Jednocześnie podkreślał, iż odłączając małe dzieci od rodziców należy szczególnie zadbać o to, by zapewnić im wystarczającą ilość pościeli, koców, bielizny itd. „Matek z dziećmi do 6 miesięcy nie wolno od dzieci odrywać - zaznaczał Krumey - zostaną one skierowane do wsi ren towych"'"'. Zarządzenie to w praktyce jednak nie było przestrzegane, bowiem wiele dzieci w wieku poniżej 6. miesiąca życia, odłączonych od matek, deportowano m.in. do powiatu siedleckiego'".
Podczas oddzielania dzieci od rodziców, krewnych czy znajomych, czasem wręcz „odrywania" dzieci od matek, dochodziło do strasznych, wręcz dantejskich scen. Ich świadectwo stanowią setki protokolarnych zeznań w aktach prokuratury zamojskiej. „[...] przy oporze ze strony rodziców - odnotował Z. Klukowski - niemiłosiernie bito jednych i drugich. Po rozdzieleniu umieszczano dzieci w osobnych barakach i z rodzi cami nie mogły się już więcej widzieć""^. Inny świadek zeznał: „To odrywanie matek od ich pociech najbardziej mną wstrząsnęło. Najgorsze tortury, jakie zniosłem, były niczym w porównaniu z tym widokiem. Niemcy zabierali dzieci, a w razie jakiegoś opom, nawet bardzo nikłego, bili nahajami do krwi - i matki, i dzieci. Wtedy w obozie rozlegał się pisk i płacz nieszczęśliwych'"^ Natomiast w pamięci Władysława Dworakowskiego zachował się następujący epizod: „Przy rozdzielaniu z dzieckiem jedna z matek, pamiętam, kiedy jej dziecko wydarli, przerżnęła sobie żyły u ręki. Na stąpił wielki upływ krwi [...] i w strasznej męczarni umarła po 6 tygodniach w wieku 28 lat'"^''. Wstrząsające są też relacje ówczesnych ośmio-, dziesięciolatków, którzy siłą odrywani od rodziców, nierzadko byli świadkami ich śmierci. Jedno z dzieci tak opi suje rozstanie ze swoją matką: „Pamiętam, że trzymałam się matki za rękę, ale Nie miec oderwał mnie od niej. Widziałam później, jak tenże sam Niemiec uderzył kolbą karabinu inną matkę, która nie chciała dać malutkiego dziecka. Kobieta ta upadła na ziemię zbroczona krwią. Drugi Niemiec chwycił ją za warkocz i wyciągnął z baraku przez próg na dwór"'^ Dzieci odbierano też kobietom karmiącym. „Widziałem - ze znał Bolesław Świst z Wisłowca (powiat Zamość) -jak zabierano dzieci matkom, od rywano je nawet od piersi. Były to straszne widoki: rozpacz matek i ojców, katowanie przez Niemców i płacz odłączanych dzieci""'.
Dzieci poniżej 14 lat oraz kaleki i starców powyżej lat 60 zaliczonych do grupy czwartej umieszczano w najgorszych, tzw. końskich barakach, gdzie jednopiętrowe łóżka nie mogły pomieścić wszystkich osób'^^. „Niektórzy więc leżeli na ziemi -jak zeznał Mieczysław Czerniak - a raczej w błocie, które sięgało powyżej kostek'"'^ „Mnie z rodziną- wspomina Jadwiga Piotrowska - umieszczono w baraku, który pa miętam jako stodołę. Drzwi duże, nie domykające się, z dużymi szparami, którymi wiało zimno. Cała rodzina zajmowała jedną z prycz czy raczej legowisko, na którym była garstka słomy'"'''.
Opiekę nad dziećmi powierzono starym, często niedołężnym kobietom. Zazwy czaj na jedną z nich przypadało około 6 dzieci'"". „Było strasznie ciemno i strasznie zimno - pisze Stanisława Syska (z d. Kropomicka), wysiedlona ze Skierbieszowa - Wiatr zawodził, baliśmy się Niemców i tych ciemności, które nas otaczały. Płakali śmy. Modliliśmy się. Co jakiś czas ktoś wołał: «Mamo», «Tato». Staruszkowie uspo kajali nas, ale to niewiele pomagało. Byliśmy głodni"'"'.
Po rozdzieleniu rodzin wysiedleńców i umieszczeniu ich w odrębnych ba rakach surowo zabroniono im kontaktowania się. Czasem jednak nadarzała się okazja, by spotkać swych najbliższych, osadzonych w sąsiednich barakach, np. przekupując niemieckich strażników obozowych. „W nocy przekupiłem butelką wódki, którą miałem ze sobą - wartownika Szutzpolizaja - zeznał Władysław Gontarz ze Skierbieszowa - który zaprowadził mnie do dzieci. Rodzina moja, tj. teściowa, żona i dwoje dzieci, z których młodsze liczyło 4 tygodnie, była zapę dzona w nocy do stajni (barak nr 10). Zobaczyłem tam około 40-50 szt. dzieci w wieku do lat 12, od lat 2 i kilku starców. Niemiec ułatwił mi przeniesienie ba gażu do baraku i wspólnie z nim ulokowaliśmy dzieci wśród zniesionej pościeli. Wróciłem do baraku nr 13 i powiedziałem, by te matki, którym odebrano dzieci - poszły pod nr 10, bo tam dzieci wymarzną. Matki poszły i wykradły dzieci. Rano Niemcy znów odebrali dzieci. Niemowlęta do lat 2 zostawały przy mat kach, a matki starszych dzieci zostały wywiezione do Berlina, po odebraniu im dzieci'""-. Natomiast inni rodzice, którzy nie mieli takiej możliwości, usiłowali potajemnie, często z narażeniem życia, zwykle pod osłoną nocy, przedostać się do sąsiednich baraków, by zobaczyć się ze swoimi dziećmi. „Udało się raz ojcu, raz matce odwiedzić swoje dzieci w baraku 9 - wspomina Janina Zielińska, wy siedlona do Siedlec wraz z trzema siostrami - Nie było łatwo przejść pod drutami, bo było to zabronione. Mama przyniosła jakieś kostki cukru, ojciec zaniósł tam i z powrotem jedną z chorych córek do polskiego lekarza w swoim baraku. Mu siał czołgać się po śniegu, a węzełek z dzieckiem sunąć przed sobą podkopami zrobionymi przez innych rodziców. Narażał życie, gdyż w każdej chwili mógł być zauważony i zastrzelony przez Niemców""". Czasem jednak próba kontaktu dzieci z obojgiem rodziców bądź jednym z nich kończyła się ich śmiercią. Jeden ze świadków takiej tragicznej śmierci dwojga dzieci podążających na spotkanie z matką zeznał: „[...] dwoje dzieci - chłopiec około 8 lat i dziewczynka 6-7 letnia - wyszło z baraku nr 16 lub 17. Oboje szli w kierunku baraku nr 14, gdzie za drutami była ich matka. Na ich widok matka rzuciła się na druty, kalecząc się. Gdy dzieci były już o jakieś 15 metrów od drutów, nadszedł komendant obozu Schulz. Bił je pięścią po głowie. Gdy upadły, kopał w głowę i boki. Słyszałem, że w parę godzin później dzieci te zmarły'""''. Z kolei inny świadek, Edward Kowal ski wysiedlony z Mocówki, zeznał: „Widziałem fakt następujący: kobieta jakaś przeniosła przez druty dzieciom swoim wody i następnie powracała do baraku 13. Spotkał ją jeden ze strażników, którego nazywano „Ne", przewrócił ją na ziemię i kopał ją po całym ciele, następnie kazał jej przejść przez druty i w czasie tego przechodzenia kilka razy uderzył ją ostrzem noża w bok"'°^
Ciasnota, głód, zimno oraz brud i choroby dziesiątkowały wysiedlonych, w szczególności dzieci. Brak leków i odpowiedniej opieki medycznej oraz złe odżywianie powodowały wysoką śmiertełność""^'. Dziennie umierało od 30 do 70 dzieci. „Śmierć była zjawiskiem rozplanowanego dnia - wspomina Adela Pypa (z d. Magdziak), wysiedlona z Zawady, wówczas jedenastoletnie dziecko - Z rana ludzie dawali znać blokowemu, ile osób zmarło""'^ Warunki panujące w obozie doskonale ilustruje relacja Julii Rodzik, wysiedlonej do Mordów (powiat Siedlce), przebywającej w baraku nr 16: „Plagą ludności baraków było robactwo i świerzb. Nie leczony doprowadzał ludzi wprost do szału. [...] Kilka razy dziennie wyno szono konwulsyjnie pokręcone zwłoki zmarłych. Szeroko otwarte oczy po śmierć, brudne strzępy łachmanów oraz kołtun na głowie nadawały im jakiś upiorny od rażający wygląd. [...] Najwięcej umierały dzieci, z których jedne zapadały przed śmiercią w gorączkę, inne zaś umierały nagle"""*. Codziennie wywożono zwłoki zmarłych w obozie dzieci i osób dorosłych, często składając je do wspólnej mo giły. „Sąsiad mój - zeznał Piotr Wacławik, wysiedlony ze Skierbieszowa - [...] zamieszkały w Skierbieszowie był zatrudniony przy odwożeniu trupów. Dziennie wywoził przeciętnie 4 wozy trupów, przeważnie dzieci. Trupy wywożono w za mkniętej specjalnie zrobionej skrzyni (jak do wywożenia buraków). W skrzyni mogło mieścić się do 10 trupów zależnie od wielkości zmarłych'""**.
„Śmiertelność przeważnie panowała wśród starców i dzieci - wspomina Cho-micki, wysiedlony ze Skierbieszowa-Największe nasilenie chorób i śmierci było w miesiącach: grudniu 1942 n, styczniu, lutym i marcu 1943 r. Przeważnie lu dzie umierali z powodu zimna, głodu i złych warunków higienicznych, bowiem w obozie był wielki brud, zawszenie. Zdaje mi się, że Niemcy dopiero w mar cu wprowadzili odwszenie, które obejmowało kąpiel i wkładanie ubrań do pie-ców.[...] Warunki w jakich przebywali w baraku starcy i dzieci były straszne. Ba rak był zrobiony ze stajni, brak podłóg, a utworzone były prycze. Opiekę nad czworgiem lub 5-ciorgiem dzieci sprawowała jedna kobieta, która sama wyma gała opieki""".
Zdarzało się, iż śmierć dzieci doprowadzała ich rodziców, zwłaszcza mat ki, do utraty świadomości. Nie inaczej było w przypadku kobiety przebywającej w bliskim sąsiedztwie Kazimierza Blicharza w baraku „dziecinnym". W jego pa mięci, osadzonego początkowo w obozie koncentracyjnym na Majdanku, a na­stępnie przewiezionego do obozu przejściowego w Zamościu, utrwaliło się wiele epizodów śmierci dzieci. O jednym z nich wspomina: „Dwa metry od nas, pod an tresolą, mieszkała kobieta ze swoją, może sześcioletnią, córką. Dziewczynka, wycieńczona, chorowała i każdy wiedział, że wkrótce umrze. Po dwu dniach zaczęła konać. Obserwowałem, jak powoli gasnąjej oczy. Matka za wszelką cenę pragnęła jąratować. Ogarnięta obłędem wyjęła woreczek z soląi dwie łyżki wsypała do ust konającego dziecka. Wszystko to wydarzyło się nie dalej niż dwa - trzy metry ode mnie. Wszystkich w pobliżu to wydarzenie mocno poruszyło. Dzieci, w milcze niu, z wytrzeszczonymi oczyma, przerażone patrzyły. Dorośli, szczególnie mat ki, krzyczały, wyzywając ją od głupich. Prosiły, by natychmiast wyciągnęła sól z ust dziecka. Ona jednak nie słuchała przekleństw ani próśb i tak w męczarniach, z wypełnionymi solą ustami, dziecko umarło. Matka straciła świadomość'"". Re lację tę kończy następujące wspomnienie: „Po kilku dniach pobytu w Zamościu, z rana obserwowałem, jak przeważnie matki wynoszą na rękach swoje martwe dzieci. Już sztywne, przypominały niesiony snopek zboża. Nikt nie płakał z tego powodu. Głucha, milcząca rozpacz opanował wszystkich""^.
W obozie przejściowym w Zamościu średnio przebywało około 1000 dzie ci. Liczba ta zmieniała się, gdyż dzieci co pewien czas wywożono z obozu, a na ich miejsce przywożono nowe. Ogółem przez obóz przeszło około 100 000 osób, w tym 1/5 stanowiły dzieci "^
Wiele ofiar pochłonęły choroby zakaźne. Funkcjonująca w obozie izba chorych mogła pomieścić co najwyżej 120 osób, a potrzebujących pomocy lekarskiej było dziesięciokrotnie więcej. Samo leczenie było nieskuteczne, gdyż Niemcy wcale nie dostarczali lekarstw do obozu"'*. O ciężkich warunkach panujących w obozowym szpitaliku zeznała Siostra Teresa (z zakonu Franciszkanek): „W okresie wczesnej wiosny - były jeszcze zimna - przywieziono, jak pamiętam, kilkoma transportami dzieci łącznie ze starszymi. Wtedy powstała wielka epidemia wśród dzieci dyfte rytu, zapalenia opon mózgowych i szkarlatyny oraz cholerynki. Wśród starszych zapanował tyfiis plamisty [...]""^
Trudną sytuację dzieci w obozie potęgował głód. „Moje siostry i ja - wspo mina Kazimierz Blicharz - z dnia na dzień czuliśmy narastający ból w jamie ustnej. Mama powiedziała, że są owrzodzone. Bardzo trudno było cokolwiek przełykać. Najwidoczniej czas zrobił swoje. Organizm pozbawiony białka, wita min oraz mikroelementów musiał w końcu na to zareagować. Chociaż byliśmy odporniejsi od dzieci Przytułkowej, nie oznaczało to, że nas ten sam los nie do sięgnie. Młodszy brat przy piersi żył prawie cudem. Mama goniła już ostatkiem sił, pokarmu miała bardzo mało. Od trzech dni chleba nie brakowało, a z rana rodzice tak samo wynosili swoje martwe dzieci. Los wcale się nie odwrócił. Czas możliwości przetrwania w tych warunkach dla dzieci i starców dobiegał końca.
To oni stanowili najsłabszą grupę. Ludzie w sile wieku jeszcze czuli się w miarę dobrze. Tydzień temu chodziły dzieci. Teraz przeważnie widać było tylko do rosłych. One przeważnie leżały, nie miały siły wstawać. Gdyby pobyt w obozie przedłużył się o jeszcze tydzień, z pewnością powymieralibyśmy""*'. Obozowe kotły umożliwiały przygotowanie strawy dla 1000 osób, natomiast obóz był naj częściej przepełniony. Według relacji Teresy Fiedorczukówny „przydzielano na osobę, bez względu na wiek, pół litra czarnej, gorzkiej niby ~ kawy i 12 dkg chle ba, w południe pół litra zupy (woda z jarzynami lub owsianka bez tłuszczu), wie czorem pół litra czarnej, gorzkiej niby kawy i 12 dkg chleba. Dzieci dostawały te same porcje" '". Obóz w Zamościu otrzymywał od miejscowej agendy RGO mleko odciągane, a także pełnowartościowe i produkty spożywcze. Kierownic two obozu przydzielało dziennie na potrzeby dzieci jedynie około 20 litrów mleka odciąganego i około 5 litrów mleka pełnego. Były to ilości niewystarczające, na co wskazywali wielokrotnie w relacjach świadkowie. „Ilość mleka, jaką dawali Niemcy, była śmiesznie mała - zeznała Siostra Teresa - Ilość ta, łącznie z ilo ścią mleka dostarczanego przez RGO, nie wystarczała na obdzielenie wszystkich dzieci i dlatego dawałam mleko dzieciom partiami. Jednego dnia jedna partia, a następnego druga itd.""** Fakt złego odżywiania oraz panującego w obozie gło du będącego niejednokrotnie bezpośrednią przyczyną śmierci, znajduje potwier dzenie w wielu dokumentach i relacjach więźniów zamojskiego obozu. „Głód dokuczał coraz bardziej - wspomina Janina Piotrowska - Ktoś na dole jadł chleb, ja chciałam przynajmniej zobaczyć ten chleb, a może miałam nadzieję, że mi dadzą chociaż okruszynkę. Przechyliłam się za bardzo i spadłam na klepisko, bo podłogą była uklepana ziemia. Jakiś człowiek podniósł mnie i podał Mamie nie ruchomą kulkę. Od wtedy leżałam nie wstając z posłania""''. Jak podaje Janina Zielińska: „Byłyśmy zawsze głodne, jeden bochenek dzielono na 14 porcji. Gdy zabrakło przy nas rodziców, najstarszą siostrę, która stała po chleb lub po zupę, wypychano z kolejki. Marysia opowiadała, że raz w kolejce przymarzła do ziemi i trzeba ją było z butami odrywać. Stan zdrowia wszystkich dzieci pogarszał się z każdym dniem. W baraku panował głód. Gienia miała wysoką gorączkę, traci ła przytomność, kaszlała. Ja byłam słaba, nie mogłam ustać na nogach, miałam jakiś szczękościsk, puchłam i nie mogłam jeść. Marysia ukrywała Gieni i moją chorobę. Obawiała się, że może nas pogubić. Bała się, aby nas nie rozdzielono. Znajoma z naszej wsi, która była bliżej drzwi baraku widziała codziennie kilka furmanek zmarłych dzieci wywożonych z obozu. [...] Byliśmy zmarznięci i mo krzy. Cały czas przebywaliśmy w tych zawszonych ubraniach. Z przemarznię cia i drapania się wszyscy mieli zaropiałe strupy na całym ciele, a przeważnie na głowach. Spod strupów słomkami wydłubywaliśmy wszy. Nawet w nocy nie można było odpocząć od tych zawszonych rzeczy"'^".
Dzieci, pozbawione nagle opieki i troski, narażone były na okrucieństwa ze strony strażników obozowych. Na porządku dziennym było wieszanie więźniów, bicie ich do utraty przytomności i śmierci, a część niemieckiej załogi specjalizo wała się w różnych zbrodniczych „zabawach", jak na przykład w strzelaniu z pi­stoletów do chodzących po więźniach wszy'-'. W pamięci więźniów obozu przej ściowego w Zamościu utkwiła sylwetka komendanta obozu SS-Oberscharfiihrera Arthura Schiitza, nazywanego przez dzieci „Ne"'--. Dopuszczał się on szczegól nie okrutnych tortur zabijając przy tym wielu więźniów, zarówno dorosłych, jak i dzieci'-'. Jeden z naocznych świadków, wówczas dziecko, zeznał: „Pamiętam dziecko około 7-8 lat, chłopczyk, zbliżył się do drutów, gdyż ktoś chciał przerzu cić paczkę, co zobaczył komendant «Ne» i poszczuł tego chłopca psem, a później dobił dziecko pistoletem. Najtragiczniejszym momentem było chyba to, że matka musiała wykopać dół tuż przy drutach i tam zakopać zwłoki synka'-''. Inny świa dek zeznał: „Byłem świadkiem, jak komendant, Artur Schiitz, natknąwszy się na bawiące się pod drzewem dzieci, chwycił je w ręce i uderzył główką o główkę. Jedno dziecko zmarło"'^^
Świadkowie przytaczają wiele przykładów dręczenia i znęcania się komen danta „Ne" nad dziećmi. Jak zeznał Jan Niemczuk, wysiedlony z Łabuniek; „wi działem jak komendant obozu zwany «Ne» kopnął małego chłopca w przyrodze nie, który natychmiast zmarł. Podobnych wypadków było wiele. Wiele faktów zatarło się w pamięci, życie w obozie pozostało w pamięci jako najbardziej bar barzyńskie traktowanie człowieka i dziecka. [...] Pamiętam taki fakt. Komendant obozu «Ne» i jego dwóch pomocników zarządzili zbiórkę wszystkich z naszego baraku z łyżkami w ręku. Wszyscy przebywający w baraku, a więc starcy, dzieci, które były zdolne chodzić (od lat 3 - wzwyż) ustawili się w kolejce przed bara kiem sądząc, że tym razem otrzymają jakiś lepszy posiłek, a tymczasem «Ne» kazał łyżkami zbierać wokół baraku i ubikacji kał ludzki i nosić do ubikacji"'-*.

Z kolei Jan Bilski, wysiedlony z Kolonii Łabuński, zeznał o komendancie „Ne": „W pamięci utkwił mi Niemiec komendant obozu zwany «Ne». On właśnie najbardziej mścił się i torturował nas, robiąc prawie co wieczoru tzw. „kołysanki" polegające na biciu wszystkich tych, których w chwili jego wejścia do baraku nie zdążyli przywrzeć do podłogi [...]"'^^. W innej relacji czytamy: „Podczas pobytu w baraku nr 16 wypędzano nas nocą kilkakrotnie na plac obozowy, wyczytywano nazwiska i zabierano dzieci do samochodów. Myśmy wracali z powrotem do ba raku. Nieraz trzymano nas na mrozie całą noc. Pamiętam taki wypadek, jak mama wyprowadziła swoje dziecko za potrzebą, a było to nad dołem, gdzie wiele osób załatwiało potrzeby fizjologiczne. Zobaczył to «Ne». Dziecko wrzucił do dołu, a matkę poszczuł psem. Dziecko utonęło w kale. Widziałam, jak umierały dzieci i dorośli"'-^
Wiele ofiar pochłonęły odbywające się co pewien czas, trwające po kilka godzin, apele nocne, podczas których także i dzieci musiały nocą opuścić barak i wiele godzin stać na dworze podczas silnych mrozów'-**. „Straszne były te apele nocne - zeznała Adela Pypa (z d. Magdziak) - Starsi mówili, że to kara za ucieczkę. [...] wszyscy z baraku musieli wyjść na 25-stopniowy mróz. Niemcy zama rzali na mrozie- Jak wracało się z powrotem do wyziębionego baraku na śniegu zostawali -jak kuropatwy - ludzie dorośli. Pamiętam, że moja babcia prosiła, by brata ciągnąć, bo chce się jemu spać i zamarzał. Babcia krzyczała w niebogłosy: dziecko mi zamarza. Z baraku wyszedł mężczyzna w butach wyściełanych słomą i te buty podał dla brata. To był Polak"'^".

Wiele dzieci zginęło z zimna i mrozu na placu obozowym w oczekiwaniu na transport, zanim jeszcze zostały załadowane do wagonów.
***
Niemiecki plan kolonizacji terenów wschodnich, ujęty w całościowej wizji ich opanowania w Europie, w perspektywie i świecie, obejmował też w znacznym stopniu ziemie polskie (Generalną Gubernię). Zakładał on m.in. wysiedlenia Pola ków z Zamojszczyzny i zastąpienie ich kolonistami niemieckimi. Starałam się wy kazać zarówno główne założenia tego planu, jak i jego realizację na Zamojszczyź-nie. W odniesieniu do tego drugiego pokazane zostały deportacje ludności z tego obszaru do obozu przejściowego w Zamościu.
Akcja wysiedleń odbiegała znacznie od planów Niemców. Opór samych osób przewidzianych do wysiedleń polegający na ukrywaniu się i różnych formach ostrzegania zmniejszał liczby mieszkańców ujętych i osadzonych w obozie przej ściowym w Zamościu. Dość skutecznym środkiem okazały się działania zbrojne, podjęte przez ruch oporu. Ograniczyło to, ale nie zapobiegło, prowadzonej akcji.
Wysiedlenia na Zamojszczyźnie, przeprowadzane późną jesienią i zimą 1942/1943 r., podczas silnych mrozów, wiązały się z tragedią wysiedlonej ludności, a w szczególności najmłodszych mieszkańców tego obszaru. Połączone z pacyfika cjami stanowiły okrutną formę eksterminacji zarówno dorosłych, jak i dzieci, które masowo uśmiercano. Męczeństwo tych niewinnych ofiar hideryzmu rozpoczynało się od momentu przymusowego opuszczenia rodzinnego domu. Wiele z nich umierało na placu zbornym, podczas siarczystego mrozu, w oczekiwaniu na transport do obozu przejściowego w Zamościu, gdzie dopełniała się ich gehenna. Odebrane siłą rodzicom, narażone na okrucieństwa i szykany ze strony strażników obozowych, ginęły skazane na śmierć. W efekcie kilku, bądź kilkutygodniowego przebywania dzieci w obozie, skrajnie trudne warunki egzystencji: głód, brud, chłód, ciasnota, choroby zakaźne oraz całkowity brak opieki, zarówno sanitarnej i medycznej, ale także rodzicielskiej, powodowały wśród nich ogromną śmiertelność.

Los tej grupy dzieci z Zamojszczyzny, która zakwalifikowana została do tzw. wsi rentowych i znalazła się w Siedlcach oraz innych miejscowościach powiatu siedleckiego, przedstawiony został w kolejnych rozdziałach.




'^ S. Syska, Dzieci Zamojszczyzny, [w:] Dzieci i młodzież..., s. 361-362.
«'H. Kajtel, 0/7. cit.,s. 18.
**' „Bolesław", Wygnanie z raju, „Biuletyn Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego" 1985,
nr 3-4, s. 54.
82H.Kajtel, op. n7., s. 18.
**3 IPN Lublin, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 1, k. 127 (Protokół przesłuchania Mieczysława Czerniaka z Zamościa).
84 Cyt. za; J. Zielińska, G. Motyka, op. cit., s. 98.
**5 Ibidem.
86 Na roboty przymusowe do Rzeszy wywożono dzieci w wieku powyżej 14 lat. Natomiast wpro wadzona przez okupanta niemieckiego praca przymusowa w GG obowiązywała dzieci od lat 14, natomiast na ziemiach wcielonych od lat 12. Zob. Z. Tokarz, O losie dzieci zamojskich, [w:] „Ze­szyty Majdanka" 1969, t. 3, s. 205, 207; Zamojszczyzna - Sonderlaboratorium SS..., s. 154.
87 IPN Lublin, Akta Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie w sprawie obozu przejściowego dla wysiedleńców z okolic Zamościa- w Zamościu przy ul. Lubelskiej (dalej: AOKBZPNPwL). sygn. Ds. 239/67, t. 1, k. 300. ^^ Wysiedlanie ludności polskiej..., s. 42.
*' Obwieszczenie to, o antysemickich i antykomunistycznych akcentach, zawierało m. in. nastę pujące słowa: „[...] Aby dzieciom Waszym dać możność swobodnego rozwijania się, trzeba je umieścić u krewnych (u dziadków lub osób niezdolnych do pracy), na innym terenie Generalnej Guberni. O przyszłość ich nie potrzebujecie się troszczyć. Będzie Wam dana możność dzieci Wa sze i członków rodziny wspomagać pieniędzmi, które w Niemczech zarobicie w wystarczającej ilości. [...] Aczkolwiek rozłąka z Waszą rodziną w pierwszej chwili będzie bolesna, [...] istnieje jednak możliwość, że w nagrodę za dobrze wykonywaną pracę, być może prędzej, niż przypusz czacie, połączycie się znów z Waszą rodziną". Zob. Zamojszczyzna - Sonderlaboratorium SS..., s. 178-179 «'Ibidem, s. 178. ''I Zob. aneks nr 1. '''-Z. Klukowski, op. cit., s. 25.
''3 Cyt za: R. Hrabar, Z. Tokarz., J.E. Wilczur, op. cit., s. 47. 94 2. Klukowski, op. cit., s, 28.
'5 B. Wróblewski, Lo,iy dzieci Zamojszczyzny w okresie okupacji hitlerowskiej, [w:] Dzieci i mło dzież..., s. 353.
96 IPN Warszawa, Zbiór „Z", sygn. Z-187/I, k. 123. 9'' Czasem w barakach przebywało nawet około 1700 osób. 9** IPN Lublin, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 1, k. 127.
99 J. Piotrowska, Kiedy przyszli podpalić dom. Dołączam swój głos do głosu matek, „Tygodnik Zamojski" z 16 X 1981, nr 41, s. 5, 'ffj. Markiewicz, op. cit., s. 37-38. 101 S. Syska, op. cit., s. 362.
102 ipjvf Lublin, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 1, k. 70 (Protokół przesłuchania W.Gontarza z Skierbieszowa).
'»■' Cyt. za: J. Zielińska, G. Motyka, op. cit., s. 98.
"^** J. Wnuk, Dzieci Zamojszczyzny, [w:] Zbrodnie hitlerowskie na dzieciach i młodzieży polskiej 1939-1945 (oprać. Z. Tokarz), Warszawa 1969, s. 56-57.
105 ipN ^ Lublinie, Akta w sprawie zbrodni niemieckich na Zamojszczyźnie, sygn. Lu 1/9/44.I'"' J. Wnuk, H. Radomska - Strzemecka, Dzieci polskie oskarżają..., s. 167. '07 Relacja Adeli Pypy z 8 VII 2006 r. (w zbiorach autorki).
'"** Cyt. za: B, Wróblewski, Losy dzieci Zamojszczyzny w okresie okupacji hitlerowskiej, [w:] Dzie ci i młodzież..., s. 354.
'"9 IPN Lublin, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 1, k. 114 (Protokół przesłuchania Piotra Węcławika ze Skierbieszowa).
"" Ibidem, Dokumenty dotyczące wysiedleń na Zamojszczyźnie z akt AP Lublin (1942-1943), sygn. Lu 1/9/40, s. 59.
I" Ibidem, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 1, k. 70 (Protokół przesłuchania W. Gon tarza z Skierbieszowa). 112 Ibidem.

"3 R. Hrabar, Z. Tokarz,, J.E. Wilczur, op. cit. "''J. Wrmk, Losy dzieci polskich..., s. 113. "5 Z. Klukowski, op. cit., s. 25.
"^ K. Blicharz, Wspomnienia z pobytu w obozie przesiedleńczym w Zamościu, [w:] H. Kajtel, Hi­tlerowski obóz..., s. 81. "^Z. Klukowski, op. cit. "** Ibidem. '"J. Piotrowska, op. cit.
-•^,1. Zielińska, Wspomnienia z dzieciństwa i okresu powojennego - „Gdyby mama żyła... ", „Biu­letyn Informacyjny Stowarzyszenia Dzieci Zamojszczyzny" II 1999, nr 2, s. 21; Relacja .1. Zieliń skiej z Warszawy (z 6 czerwca 2006 r., w posiadaniu autorki). '21 J. Śląski, Zamojszczyzna, „Życie i Myśl" 1965, nr 7 - 8, s. 113-114. '22 Władał on językiem polskim i często powtarzał słowo „ne", stąd też jego przydomek. '23 A. Gałan, Niemiecki aparat wysiedleńczy - charakterystyka zachowań, losy (referat wygło szony 27 XI 2002 r. w Zamościu na konferencji pt. „Niemiecka akcja wysiedleńezo-osadnicza na Zamojszezyźnie 1942-1943" - maszynopis w posiadaniu autorki); A. Jaezyńska, Dzieci Zamojsz czyzny, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej" X 2001, nr 9.
'24 B. Wróblewski, Losy dzieci Zamojszczyzny w okresie okupacji hitlerowskiej, [w:] Dzieci i mło dzież..., s. 355.
'2'' I. Krawczykowa, Zapomnieć nie wolno, „Gospodyni" 1967, nr 3. s. II.
126 IPN Lublin. AOKBZPNPwL, sygn. Ds. 373/67, t. 5, k. 30 (Protokół przesłuchania świadka z 21 XII 1968 r. w Zamościu).
'27 Ibidem, k. 31 (Protokół przesłuchania świadka z 21 XII 1968 r. w Zamościu).
'28 S. Syska, op. cit., s. 363.
'29 IPN Lublin, Zbrodnie na Zamojszczyźnie, sygn. 1/10/3, t. 2, k. 115 (Protokół przesłuchania IMarii Górnik z 1 VI 1946 r. w Zamościu).
'•"i Relacja Adeli Pypy, op. cit.

Góra ^